Zadzwoń lub napisz

+48 32 297 39 04 +48 602 370 506 +48 510 222 266 +48 500 221 797 info@zwrotpodatkow.pl

lub

skorzystaj z formularza

Wielka Brytania - emigracja babć i dziadków

Wielka Brytania - emigracja babć i dziadków

Po pierwszej fali emigracji, stworzonej przez ludzi młodych, nadchodzi etap wyjazdów ich rodziców, a często babć i dziadków zarazem. Jak układają sobie życie?

Emigranckie początki

Godz. 21.30. Lotnisko Lublinek w Łodzi. Hala wylotów wypełniona pasażerami. Polacy, w większości młodzi ludzie, czekają na wylot do “raju” o nazwie Londyn. Widać wiele matek z niemowlakami. Na twarzach osób czekających gości skupienie i lekkie podenerwowanie przed lotem, nikt prawie nie rozmawia. Potężny Boeing za ok. 2 godz. przeniesie nas do kraju 300-letniego kapitalizmu angielskiego (…)

Tak wylot do Anglii za pracą i do syna tam mieszkającego opisuje w swojej korespondencji Wiesław Kwaśnik, sześćdziesięcioparolatek w Londynie – od stycznia bieżącego roku. Po raz pierwszy wyjechał z Polski do pracy na Słowację, potem pracował w Czechach. Kiedy wrócił do Polski i okazało się, że nie ma dla niego zajęcia, syn namówił go na przyjazd do Anglii.

– Nie uważam, że emigracja to jest normalna rzecz w Unii Europejskiej, że ludzie się przemieszczają i to nie jest emigracja w dawnym tego słowa znaczeniu, absolutnie nie. Dzisiaj jesteśmy tutaj, jutro będziemy w innym państwie – zaznacza pan Wiesław, który sporo podróżował po Europie, odwiedzając na krócej lub dłużej Słowację, Czechy, Hiszpanię, Turcję, Niemcy, Jugosławię, Rosję, Krym czy też Włochy.

Grażyna Szajda, 51 lat, po rozwodzie i sprzedaniu własnego hotelu i restauracji w małej miejscowości w województwie świętokrzyskim, znalazła się w podobnej sytuacji – nie mogła znaleźć w Polsce pracy i jej córka, która już zaaklimatyzowała się w Anglii, podsunęła pomysł przyjazdu na Wyspy.

– Zostałam bez pracy i w moim wieku było bardzo ciężko, ludzie patrzyli na mnie i rozkładali ręce, bo to nie wiek, żeby przyjmować do pracy. Moje dzieci wcześniej już wyjechały tu do znajomych, córka zaczęła studia. Dzwoniłyśmy do siebie i doszłyśmy do wniosku, że będzie lepiej, jeśli ja tu przyjadę i znajdę pracę – tłumaczy pani Grażyna i po krótkiej chwili analizuje dalej powody przyjazdu: – Zastanawiam się też czasem, co ja bym zrobiła, gdybym tutaj była sama, nie wiem, czy byłabym tutaj sama, myślami byłabym ciągle z moimi dziećmi.

Planeta Londyn

Zaobserwowane: Ealing Broadway, pociąg District line, wczesne przedpołudnie. Do pociągu wsiada młoda Polka z małym synkiem i starszym panem o zagubionych oczach. Tłumaczy mu dwukrotnie, jak ma czytać mapkę linii, która wisi pod sufitem pociągu i po ilu przystankach ma wysiąść z pociągu. Opowiada mu też, gdzie ma się skierować, kiedy już wysiądzie na stacji Ravenscourt Park. Co chwilę upewnia się, czy jej ojciec rozumie to, co ona do niego mówi. Ale starszy pan sprawia wrażenie zupełnie nieobecnego i zbywa córkę niepewnym: “tak”.

Pan Wiesław wspomina swoje początki zaciągając się papierosem i uśmiechając się szeroko.

– Teraz z codziennym załatwianiem spraw nie mam żadnego problemu, ale na początku trudno mi było się po prostu porozumieć. Najciężej było, kiedy dostałem pierwszą pracę – zadzwoniono w nocy, że mam przyjść, a ja nie znałem terenu kompletnie. Jak ja tam trafiłem, to sam nie wiem. Damian, syn, sprawdzał w internecie mapę i mi przez telefon mówił: “skręć tutaj, idź prosto”. Komedia! – uśmiecha się, machając ręką. – Trudno się też na początku przyzwyczaić do ruchu lewostronnego, oglądałem się w odwrotną stronę, teraz też jeszcze tak robię i odwracam się dwa razy, tak na wszelki wypadek.

Pani Grażyna, emigrantka od 1,5 roku, szczerze opowiada swoje początki w Londynie i z dumą świeci przykładem, że wszystkiego można się nauczyć.
– Na początku nie wiedziałam, o co chodzi, gdzie ten autobus jedzie! –wspomina z rozbawieniem: – Moja córka mnie wszędzie oprowadzała, pokazała, gdzie mam stanąć na przystanku, bo tu przecież jest ruch lewostronny itd., ułatwiła mi trochę życie. Teraz po omacku mogłabym jeździć, kupuję sobie oystera, idę do banku, robię zakupy, nie mam z tym żadnego problemu – mówi z pewnością siebie.

Londyńskie życie

Matki, ojcowie, a często babcie i dziadkowie w jednej osobie, odbierają rzeczywistość brytyjską poprzez pryzmat swoich wieloletnich doświadczeń i przyzwyczajeń.
– Tutaj na początku byłam zszokowana, bo wiek nie ma znaczenia. Pytałam córkę, co zrobić, jeśli padną pytania o wiek, (przed rozmową o pracę – przyp. red.), może zataić, bo nie wyglądam na swoje lata? Dziecko mówiło: “Mamo, daj spokój, powiemy prawdę” i tak zrobiłyśmy. I rzeczywiście nie było żadnej segregacji wiekowej, że jeśli masz 50 lat to nie nadajesz się do niczego. To mi się podoba, że jest odwrotnie niż w Polsce, gdzie potrzeba do pracy tylko młodej, z doświadczeniem i długimi nogami. Tutaj patrzą na umiejętności – mówi pani Grażyna.

Pan Wiesław wnikliwie analizuje rzeczywistość Polaka i Polki, którzy próbują znaleźć pracę w Londynie. W jednej ze swoich korespondencji tak opisuje moment poszukiwania pracy:

Magda, jej mąż i ja rano idziemy do angielskiej agencji. Wiemy od znajomej, że mają tam dobre prace. Manager zadaje pytania, Magda próbuje odpowiedzieć, nic z tego nie wychodzi, sytuację próbuje ratować syn znający dobrze język. Manager przerywa: “Pana żony nie możemy zatrudnić, musi podszkolić język. Pana możemy zatrudnić”. Syn się uśmiecha: “OK tylko, że ja mam pracę, a agencja nie jest w stanie dać mi lepszej”. (…) Niezrażeni niepowodzeniem jedziemy metrem do innej agencji, gdzie pracuje jego znajoma Polka. W biurze daje nam stos papierów do wypełnienia. Dokumenty są po angielsku. Jeszcze dostajemy prymitywne testy do zrobienia i koniec. Pracy na dzień dzisiejszy nie ma. Znajoma pociesza: “Obecnie jest zastój w pracy, a zwłaszcza dla tych, co nie znają języka, ale będę miała Was na uwadze” (…) Wracamy do domu. Nagle dzwoni telefon, znajoma z agencji mówi, że jest praca i Magda za 2 godziny ma przyjść (…)

Zanim pan Wiesław odpowie na pytanie, co najbardziej zwróciło jego uwagę w Anglii, zaciąga się papierosem i chwilę milczy.

– Ludzie są tutaj mniej zestresowani, są spokojniejsi, nie widać nerwowości jak w Polsce, to jest pierwsza rzecz – wylicza powoli. – A druga to pogoda – wyobrażałem sobie Londyn z deszczem, a tu po przyjeździe piękna pogoda i zupełnie inna roślinność. Trudno się też na początku przyzwyczaić do ruchu lewostronnego, oglądałem się w odwrotną stronę, teraz też jeszcze tak robię i odwracam się dwa razy, tak na wszelki wypadek – śmieje się pan Wiesław. – Zdziwił mnie też sposób ubierania się, w lutym ludzie tu chodzą w krótkich spodenkach albo w klapkach, a teraz, kiedy jest ciepło, kobiety chodzą w kozakach lub w futrze. I do tego nie jest to elegancki sposób ubierania. Jednak Anglicy zawsze byli “Wyspiarzami” i różnią się bardzo od ludzi na kontynencie.

Pan Wiesław w jednej ze swoich korespondencji z Londynu, mimochodem zauważa również wielowarstwowość życia w Anglii:

Oglądam ludzi, ależ tu cały świat: Murzyni, Chińczycy, wyznawcy islamu, buddyzmu trochę białych, czyli Anglików i Polaków. Anglika poznaje się po tym, że pozdrawia Cię ‘Good morning’, ‘Hello’ itp. Polaka – bo bardzo głośno mówi i krzyczy. W sumie ludzie są pogodni, spokojni, zadowoleni z życia i na pewno nie są konfliktowi. Wracamy do domu, po drodze kupujemy polski chleb w sklepie u Pakistańczyka, gdzie większość żywności jest polska. Widać wie doskonale, kto w tej dzielnicy mieszka. Jesteśmy w domu; śniadanie polskie: ser biały z kraju, chleb wiejski od Pakistańczyka, margaryna Tesco, herbata angielska (…)

56-letnia Janina Kosmala, babcia 6-letniej Marysi, od 4 lat mieszkająca w Londynie, nigdy tu nie pracowała, ale wskazuje na różnicę pomiędzy Polską a Anglią w systemie szkolnictwa i podejścia do uczniów w szkole podstawowej.

– W szkole polskiej dzieci wiedzą, czy robią postępy czy nie, a w angielskiej dzieci nie wiedzą, to nie jest akcentowane w szkole. Nie wiadomo, kto jest najlepszy, a kto najgorszy, wszystko jest ‘well done’ – mówi. – Uważam, że dzieci powinny być bardziej zachęcane do pracy, aby maksymalnie wykorzystywać swoje możliwości.

Pani Grażyna, która obecnie sprząta w hotelu, zwierza się ze swoistej bitwy myśli, która, jak i wielu emigrantów, nachodzi ją od czasu do czasu.

– Całkowicie zmieniły mi się warunki mieszkalne, w Polsce opływałam w dostatek, miałam swój pokój, samochód, tu niestety jestem tego pozbawiona, mieszkam w studio flat i czasami mnie to denerwuje, myślę: “Holender jasny, co ja tu robię? W jakich warunkach ja żyję?”. W Polsce miałam taki komfort, a tutaj muszę się dostosować do warunków, jakie tutaj są. Więc czasem myślę: “Wracam do Polski”, ale znowu, “po co”? Dobrej pracy nie ma, chociaż mówi się, że sytuacja się poprawiła. Praca jest za 1000 zł miesięcznie, a to jest trochę za mało. Poza tym, jak tutaj przyjechałam, to miałam pobyć kilka lat, żeby zaoszczędzić, bo w Polsce mam dom, który jest niewykończony, a który chciałabym skończyć i na niego teraz oszczędzam – wyjaśnia pani Grażyna.

Z powrotem do szkoły

Zaobserwowane: Stacja kolejowa Windsor Central. Szykowna pani w wieku około 50 lat podchodzi do okienka biletowego i prosi po polsku o bilet do Slough. Brytyjczyk siedzący w kasie nachyla się do okienka i prosi o powtórzenie pytania, dając do zrozumienia, że nie było ono po angielsku. Pani przestępując z nogi na nogę i poprawiając starannie ułożoną fryzurę, zadaje dokładnie to samo pytanie po polsku. Brytyjczyk słyszy jednak nazwę miasta Slough, a ponieważ ze stacji Windsor Central każdy pociąg jedzie do Slough, a potem trzeba się przesiąść na inne pociągi w różnych kierunkach, pyta się tej pani, czy chciałaby bilet ‘single’ czy ‘return’. Pani z oburzeniem i niedowierzaniem kręci głową, krzycząc do niego po polsku: “No przecież mówię, że do Slough!”

– Uczę się angielskiego, chodziłam na kursy, a teraz uczę się sama, od września znowu zaczynam kurs. W szkole jest mi bardzo dobrze, czuję się o wiele pewniejsza, dzięki nauce angielskiego łatwiej mi się poruszać po mieście, o coś zapytać i nie czuję się z tego powodu gorzej czy inaczej – podkreśla pani Grażyna zapytana o znajomość angielskiego. Pan Wiesław natomiast przyznaje:

– Po miesiącu dostałem pracę, a przyjeżdżając tu, zupełnie nie znałem angielskiego. W czasie, kiedy nie pracowałem, uczyłem się angielskiego na komputerze, trochę to pomogło, ale nadal mam kłopoty ze zrozumieniem jak Brytyjczycy mówią, bo skracają wyrazy, wyrzucają literę ‘r’. Język angielski to bardzo ważny warunek tutaj – dodaje.

Pani Janina ze śmiechem kwituje problem, że nawet jeśli stara się mówić, to nie ma gdzie. – Nigdy nie uczyłam się języka angielskiego, więc mam problem językowy. Zaczęłam chodzić do szkoły i uczę się troszkę, ale to jest niewystarczające. A możliwości załatwienia spraw mam po polsku, np. jeśli chcemy z wnuczką kupić lody i pytam wnuczkę, jak to powiedzieć, to kiedy podchodzimy do lady, już uśmiechnięta pani mówi, że można mówić po polsku. Więc nie mam gdzie i kiedy poćwiczyć angielskiego. Można tu żyć bez języka, jeśli się nie musi załatwiać jakiś ważniejszych spraw – pani Janina rozbawionym głosem wyjaśnia tajniki życia w Londynie.

Justyna Majcher, młoda kobieta, która mieszka w Anglii od 6 lat i biegle mówi po angielsku, pracuje w jednym z londyńskich sklepów z produktami kontynentalnymi, w tym polskimi. Ma swój ukształtowany pogląd na to, jak radzą sobie starsi emigranci z niedługim stażem w Londynie. Tak opowiada o starszej emigracji babć żyjących jeszcze w polskim świecie, mimo że fizycznie są w Londynie:

– Zdarza się nam czasem albo nawet częściej niż czasem, że wbiega jakaś babina z listą w ręku i pełna paniki pyta, czy ktoś tu mówi po polsku. Pada odpowiedź potwierdzająca i pytamy panią, w czym pomóc, bo nauczone doświadczeniem wiemy, że “klientka” nie zawsze chce coś kupić, ale tylko zapytać o poradę – Justyna mówi szybko i często się śmieje na samo wspomnienie różnych sytuacji. – Pytają niemal o wszystko, gdzie coś kupić, jak się jakiś produkt nazywa albo czemu tej pani ciasto z kolei nie wyszło, bo dodała wszystko, jak trzeba a te mąki takie różne.. i która najlepsza? Czasem przychodzą z listą w ręku i pytają “co to jest?” i gdzie to w ogóle kupić. Albo jedna pani wbiegła i pyta, jaki proszek do prania jest dobry, bo ona się na tych tu nie zna. Albo żelatyna… gdzie kupić, a po zakupie przybiega zziajana i pyta jak to teraz przygotować, bo to są listki i jak to się robi? Pani szukająca kawałka mięsa, chciała kupić karczek, więc trzeba było kobietę uświadomić, że tu świniaka inaczej tną i karczku nie dostanie, a już na pewno nie cały i niech zapomni o pobliskim supermarkecie! – wylicza Justyna. – I jeszcze z pieczeniem serników! Ile nam czasu zajmuje przetłumaczenie, że jak nie ma białego polskiego sera, to lepiej użyć zwykły “cream cheese”, który jest jak dobrze zmielony twaróg! – śmieje się dziewczyna i dodaje jeszcze: – Pytania różne, od wyboru odpowiedniej śmietany do sałatki po takie, jak i gdzie coś załatwić. Przywykłyśmy, że jesteśmy swoistą informacją i tłumaczami, jeśli tylko możemy to pomagamy. Koleżanka kiedyś nawet poszła z jedną panią do apteki, żeby pomóc przy wyborze lekarstw i tłumaczeniu.

Wszędzie tam, gdzie rodzina

– Powrót – to jest dla mnie duży problem i dylemat – wyznaje pani Grażyna. – W Polsce byłabym sama, tutaj mieszkam z dzieckiem, jest mi łatwiej. Mam dla kogo żyć, mam komu ugotować. A jeśli pojadę do Polski, to będę sama. To jest duży znak zapytania, jak to moje życie się potoczy – mówi matka 2 synów i jednej córki, a jednocześnie babcia 8-letniego wnuka.

– Widzę tutaj gros ludzi, którzy pozostawiali mężów czy dzieci w Polsce w pogoni za pieniądzem. Ale czy oni nie tęsknią? Na pewno tęsknią! Czy ten funt rzeczywiście jest tak ważny? Czy tak za wszelką cenę? Ja bym tego nie zrobiła – mówi głośno z niesmakiem w głosie. – Najważniejsza jest rodzina i uczucie bliskości z nią. Zastanawiam się też czasem, co ja bym zrobiła, gdybym tutaj była sama, nie wiem, czy byłabym tutaj sama, myślami byłabym ciągle z moimi dziećmi – pani Grażyna zastanawia się głośno.

Pan Wiesław, który parał się w życiu wieloma pracami, akcentuje również psychiczne nastawienie do życia na obczyźnie.

– Anglia nie jest dla słabeuszy, jeśli ktoś jest słaby psychicznie, to odpadnie od razu. Trzeba mieć samozaparcie i geny oraz wsparcie rodziny. Samemu jest bardzo trudno, ale jeśli jest osoba bliska czy rodzina, to na pewno jest dużo łatwiej. Bez dwóch zdań, bo jeden drugiego wspiera – podkreśla mocnym głosem. – Mój syn mi bardzo pomaga – dodaje z dumą.

– Moje plany są związane z moją wnuczką – mówi pani Janina stanowczym głosem – a ona ma zamiar skończyć szkołę podstawową w Londynie, a dalej nie wiem, zobaczymy – urywa, po czym słyszę słodki, sepleniący głos jej wnuczki Marysi: – Dobrze jest mieć babcię!